Czarownice
Pierwszy zapis ze Słupska o torturowaniu i spaleniu na stosie kobiet podejrzanych o konszachty z diabłem pochodzi z 1651. Wówczas odbył się proces o czary, a jego ofiarami padły dwie dwórki księżnej Anny de Croy - Scholastyka i Runga. Podobno miały one podać swojej pani zatruty napój. Prawdopodobnie były niewinne i padły ofiarą dworskich intryg. Obie zostały spalone. Sama księżna uchodziła za postępową i światłą oraz dbającą o swoich poddanych. Tym bardziej dziwi fakt, że upierała się o zgładzenie swoich dworek. Wiadomo że napisała wniosek, by magistrat odegrał w tym procesie wiodącą rolę, a jej radcy byli jedynie aktywnymi uczestnikami.
Najsłynniejszą słupską "czarownicą" była spalona w 1701 roku Katarzyna Zimmermann (znana jako Trina Papisten). Podobno w 1706 roku posądzane o czary były matka i córka o nazwisku Karlsche. W 1707 odbyło się dwudniowe biczowanie młodej kobiety oskarżonej o konszachty z diabłem, która nie przeżyła egzekucji w ratuszowych podziemiach. Ostatnią kobietą w Słupsku sądzoną za czary była w 1714 roku Anna Kosbad - służąca ze wsi Rowy. Bardzo podobała się pewnemu pułkownikowi. Odrzuciła jednak jego zaloty, a zainteresowała się prostym żołnierzem Tobiasem Zieglerem. Oskarżona została o rzucenie na niego czaru. Znajomi żołnierza uważali, że pod jej wpływem mężczyzna przestał w ogóle czuć. Prześladowania o czary skończyły się, kiedy kilka lat później pruski władca wydał rozkaz zabraniający takich praktyk.
Trina Papisten
Trina Papisten wraz z mężem kowalem Martinem Nipkowem przybyła do Słupska z Brulow w Westfalii. Miała rude włosy i znana była z ciętego języka. Do miasta przywołał ich burmistrz, która dał Martinowi do dyspozycji kuźnię. Mężczyzna był jednak wątłego zdrowia (kilka lat wcześniej za karę został skazany na 5 dniowe moczenie w beczce) i wkrótce zmarł. Trina ponownie wyszła za mąż, tym razem za rzeźnika Andreasa Zimmermanna. Posiadali oni bardzo dobrze prosperującą firmę w prowadzeniu której Trina aktywnie pomagała. Znała się na ziołach i z lubością przyrządzała z nich różne mieszanki. Bardzo zainteresowana była ludowymi medykamentami i wiele czasu poświęcała na zgłębianie ich właściwości. Nie podobało się to słupskiej konkurencji, bowiem firma Triny i jej męża niemal zdominowała słupski rynek farmaceutyczny. Kobieta była tak oddana swemu zajęciu, że stroniła od ludzi.
Jej kłopoty zaczęły się kiedy poddawane torturom dwie kobiety z Łosina (żony Andreasa Bolduena i Jana Bogdana) miały wyjawić, że była ona słupską czarownicą. Podobno „podkapował” ją też niejaki aptekarz Zienecker. On i inni sklepikarze, czując zagrożenie konkurencją, posądzili ją o czary i konszachty z diabłem. Dowiedziawszy się o tych faktach Trina próbowała uciekać do rodziny do Gdańska. Złapano ją jednak i wtrącono do lochu, nakładając na nią wysoką kaucję. Kilka dni potem odczytano jej 68-paragrafowy akt oskarżenia. Zarzucono w nim m.in., że przed Bramą Młyńską miała zaprzedać duszę diabłu i dokonywać z nim czynów lubieżnych. Wmawiano jej, że tam też miała otrzymać ducha, który był na jej posługi. Utrzymywano, że widywano ją przy strumyku z czarnym kozłem i psem. Jej mąż podejmował kilka prób uwolnienia jej. Ostatnia jego prośba została odrzucona 31 V 1701 roku.
Wydano zgodę na tortury. Pierwsza ich seria odbyła się 11 VIII. Kobietę zakuto w dyby i łamano śrubami ręce i nogi. Nie mogąc wytrzymać z bólu, bardzo skąpo odziana Trina wykorzystała nieuwagę strażników i rzuciła się do rzeki. Wyłowiono ją jednak i ponownie wtrącono do lochów baszty. Uwięziona próbowała popełnić samobójstwo uderzając głową o kamienie. Gdy i to udaremniono w końcu przyznała się do 20 zarzutów. Przytaknęła, że czarów uczyła ją stara mieszczka Lullewitz z Postomina. Obciążyła też inną kobietę - niejaką Lewrenc o zabicie dwóch kóz zagrodnika. Odwołała jednak wszystkie swoje zeznania w chwili gdy w baszcie pojawił się ksiądz.
Pilnujący ją strażnicy zarzekali się, że w nocy widzieli u niej diabła w postaci kota. To przyczyniło się do ponownych tortur. Pod paznokcie wbijano jej drzazgi oraz dotykano rozżarzonym żelastwem. Na pół żywa by ukrócić swoje cierpienia dopraszała się o ścięcie mieczem. W końcu 30 VIII 1701 skazana została na stos. Na egzekucję jechała drabiniastym wozem siedząc w towarzystwie kata na snopie siana. Za nimi w drugim wozie podążali sędziowie. Orszak otaczała uzbrojona w widły straż. Na miejscu, obok szubienicy poukładany był stos z drewna. Trina przywiązana została do stojącego pośrodku pala. Po krótkiej ceremonii kat podpalił stos. Powoli ogień obejmował jedną kłodę po drugiej. Z powodu dużej wilgoci drewno dymiło i to spowodowało, że kobieta zanim została spalona udusiła się.
Uwieczniona
Trina Papisten nie była pierwszą, ani ostatnią czarownicą straconą w Słupsku. W uwiecznieniu na kartach historii pomogła jej dyrektorka słupskiego muzeum Maria Zaborowska. W 1958 roku napisała opowieść "O Wieży Czarownic nad rzeką Słupią i sądzie odbytym przed 257 laty nad tzw. czarownicą". Do opisu posłużyły jej stare akta z roprawy Triny, które potem zaginęły ze słupskiego archiwum.
Uzdrowiciel oszust
Pewien mieszczanin słupski udał się do Sławna do … kamieniarza Jana Bremera by ten usunął jego dziecku narośl. Operacja okazała się niepowodzeniem i ojciec oskarżył kamieniarza żądając zwrotu 5 florenów, które zapłacił za zabieg. Oskarżony tłumaczył się, że operacja przebiegała w imię Boże, a dodatkowo obecni przy niej świadkowie wezwani byli do modlitwy. Dodał, że ojciec dziecka był wcześniej z malcem u kobiety podejrzanej o czary i ten grzech nie pozwolił operacji zakończyć się pomyślnie.
Kary i tortury w Słupsku
W XVI wieku w Słupsku sądy ferowały rozmaite wyroki. Przestępstwa były różnego kalibru – nie zawsze zgodnego z tymi które dzisiaj są uważane za najcięższe. Przy wydawaniu wyroków za pobicie sad kierował się ustalanym przez miejskiego balwierza stopniem pobicia. Rozróżniano pobicie lekkie z oznakami sińców i pobicie aż do krwi. Gdy skazywano kogoś na areszt ten musiał ponieść koszty swojego wyżywienia.
Maski szydercze
Niejednokrotnie w mieście spotkać można było ludzi z metalowymi lub skórzanymi maskami. Zasłaniały one niemal całą twarz i deformowały ją poprzez doczepiane metalowe długie nosy lub odstające uszy. Czasami widać było jedynie oczy skazańca.
Kamienie w kieszeniach
Do popularnego menu słupskich kar należały chłosta, zakucie w dyby i stanie pod pręgierzem. Niekiedy pod kościołami widać było ludzi, którzy uginali się pod ciężarem umieszczonych w ich kieszeniach ciężkich kamieni. Musieli w ten sposób stać nawet kilka godzin (bowiem w tamtych czasach msze nie trwały zbyt krótko). Najczęściej kara ta stosowana była za oszczerstwa.
„Huśtawka”
Kiedy ktoś dokonał drobnej kradzieży zamykany był w klatce (tak zwanej huśtawce). Klatka była niewysoka toteż delikwent zmuszony był w niej kucać. Spuszczano ją następnie do Słupi. Hołdowano starym tradycjom i niekiedy skazanego na śmierć ratowało to, że ktoś chciał go poślubić. Tak udało się młodej posługaczce, która skazana została na śmierć za wtargnięcie do skarbca rodziny. Oświadczył się jej mieszczanin i w ten sposób jej kara zamieniona została na wieczne wydalenie z miasta.
Słupsk zyskał prawo wydawania wyroków śmierci w 1476 roku. Jako dowód i przestrogę ustawiono wówczas na trakcie na Ustkę szubienicę. Kara śmierci obowiązywała za morderstwa, gwałty, rozboje, podpalenia, czary i cudzołóstwo. Wyroki wykonywano poprzez powieszenie, ścięcie lub spalenie na stosie. Czasami egzekucję poprzedzało długoletnie oczekiwanie na nią w lochach.
Kary za czarowanie
Bardzo surowe były kary za uprawianie czarów. W pierwszej połowie XVII wieku na 34 skazane osoby, 18 było posądzonych o ten proceder. Procesy o czary nasilały się podczas wojen i epidemii. Wówczas nie było łatwo obronić się przed posądzeniami. Podczas wojny trzydziestoletniej zasądzono aż 13 wyroków śmierci. Wiele osób łamano na torturach i zmuszano do przyznawania się, że stosowali czary. Tak stało się z mieszczanką Eggert, która w 1632 roku oskarżona była o opanowanie jej przez dwa duchy oraz niejaką panią Stopką, która w 1635 roku na torturach „wsypała” dodatkowo swojego syna. W 1660 roku na roczne wygnanie z miasta i trzymiesięczny areszt skazany został pewien czeladnik, któremu ktoś ukradł buty. Jego matka poleciła mu wlać o północy do studni mieszankę trocin, kleju, rtęci i oliwy. W ten sposób miała ukazać się podobizna złodzieja.