TARNÓW – MIASTO W KTÓRYM NIE MARNUJE SIĘ ŻADEN ZABYTEK
Tarnów to takie słoneczko, ciepłe, kolorowe i optymistyczne. Taki wymuskany i dokoloryzowany cukierek. Słodki i błogi. Na hasło Tarnów przychodzą same pozytywne skojarzenia. Dla mnie to takie bajkowe miasto gdzie wszystko jest w ładzie i składzie, gdzie panuje harmonia i spokój. Od zawsze Tarnów kojarzył mi się z prymusem, taką miejską doskonałością, która może być wzorem dla sąsiednich miast. Tarnów to też przecież genialna Magda Piwowarczyk z dawnego zespołu Siedem.
Niejednokrotnie dziwiłem się, że Tarnów zawsze przegrywał z Rzeszowem. Pamiętam czasy, gdy liczba mieszkańców obu miast był równa i nie było wcale takie oczywiste które z nich może być ważniejsze. Gdyby nie usytuowanie Tarnowa na zbyt bliskiej orbicie Krakowa, z pewnością dzisiaj byłby stolicą osobnego województwa, a liczba jego mieszkańców przekraczałaby 200.000.
O Tarnowie mówi się, że to mały Kraków. Porównanie trafne jeśli chodzi o gabaryty tyle tylko, że dla mnie Tarnów jest piękniejszy od Krakowa. Tak się przyjęło, że niektóre miasta są hołubione przez media, czasopisma podróżnicze i samych podróżników. W złym tonie jest mieć inne zdanie niż większość o danym architektonicznym pieszczochu. Czasami mam wrażenie, że w Polsce pierwsza dziesiątka miast perełek jest od dziesięcioleci obsadzona tymi samymi nazwami z czego większość to nazwy które dawno spoczęły na laurach.
Jedna rzecz mnie w Tarnowie zaskakuje. Mała ilość zabytkowych czerwonoceglanych kościołów. Tzn. jest ich sporo ale takich głównych, flagowych jest w zasadzie tylko dwa. I o dziwo jako najładniejszy i główny wydaje się być ten który jest młodszy i mniejszy. Jednak dobrze poznał tajniki marketingu i potrafi się wypromować. Jego zdjęcia są najbardziej charakterystyczne dla tarnowskich świątyń. Widać go też z różnych części miasta, a natrafić na niego mogą nawet ci którzy przypadkowo przejeżdżają przez Tarnów. Mowa o neogotyckim trójnawowym z transeptem kościele św. Rodziny z 1906 roku. Posiada dwie piękne, ośmioboczne, symetryczne wieże z wysokim ostrosłupowym zadaszeniem. Ma podwójne wejście główne ujęte w niszę ze sterczynowymi wypustkami. Witraże w nim wykonał bratanek samego Jana Matejki – Stefan.
Jak na modnisia przystało lubi otaczać się ładnymi ozdobami. Ma co prawda ulubione kościelne figurki które ustawia sobie na zapleczu, ale jego najbardziej wyeksponowaną biżuterią jest… fontanna z planetami. Jest wielka z wyrysowanymi orbitami i reprezentującymi Układ Słoneczny obracającymi się różnego koloru i wielkości kulami. I co najważniejsze - Tarnów brzydzi się dyskryminacji i nie zdegradował dziewiątej planety. Pluton wciąż krąży wokół słońca jako pełnoprawny członek klubu. Ze względu na oryginalność i ładne wykonanie jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych fontann w Polsce.
Tarnowska Starówka jest sporą miejską pestką która rozdymając się na boki tworzy zewnętrzne półkoliste ulice. Nie ma w niej niespodzianek typu plomby czy bloki. Stanowi ją ciąg przeróżnych do wyboru do koloru kamienic: dużych, małych, z kopułowymi kapeluszami, ryzalitami, wykuszami, wydatnymi przyporami i ekstrawaganckimi opaskami okiennymi. Każda stara się być wyróżnikiem ulicy i każda puszy się jak paw by to ją zauważono i na nią skierowano obiektyw.
Stanowią peleton stylów architektonicznych i pomysłów. Są poustawiane jak na konkursie Miss Polonia, w rzędach, z numerkami. To co Tarnowowi należy przyznać to to, że nie boi się kolorów. Odwrotnie niż w wielu innych miastach tu kamienice nie są głównie białe, beżowe lub żółtawe. Pastelowe kolory w Tarnowie są już niemodne. Tu stawia się na soczystość barw. Kamienice są niebieskie, zielone, różowe, fioletowe. Tęcza barw. I o to właśnie chodzi by uwypuklać piękno kolorami. Tarnów wie, że zimą czy w jesienną szarugę takie budynki dodają optymizmu i energii, a przechodniom po prostu bardziej chce się żyć.
Tarnowska starówka to kraina wszystkiego. Tu jest każda rzecz jaką turysta może sobie wymyślić. Są zabytki, są kamieniczki, są pomniki, tablice, skwerki, bruk i fontanny. Można powiedzieć standard, ale Tarnów potrafi każdą z tych rzeczy odpowiednio wypromować. Weźmy na przykład schody. Ot w każdym mieście jest ich pod dostatkiem. Tarnów przekuł ich bytność w dodatkową atrakcję nazywając je WIELKIMI i ustawiając na ich półpiętrze maszkaron. Są tak wykreowane, że dla mieszczan są niemal jak Schody Hiszpańskie w Rzymie.
Na tarnowskim rynku uwagę zwracają trzy wystające przed szereg kamienice. Mają po bokach wielkich rozmiarów przypory, które rozszerzają się ku dołowi sprawiając wrażenie jakby roztapiały się na chodnik. Każda jak to w szajce bywa podobna do drugiej. Mają nażelowane fryzury z ozdobnych attyk. Przepuszczają między nogami przechodniów którzy lubią przechadzać się pod ich podcieniami.
Tarnów potrafi dbać o każdy szczególik swoich czerwonoceglanych budowli. Do tego stopnia, że trzyma w kącikach resztki ceglanych zwłok i przedstawia je jako coś cennego. Tak jest z bramą Pilzneńską która opisana w każdym przewodniku jest tak cwana, że nawet jak się koło niej stoi, nie wiadomo gdzie ona jest. Otoczona jest półkolistą bramą z żelazną kratą. Dopiero po wpatrzeniu się w chaszcze dostrzeże się jej średniowieczne fundamenty. To fajna tendencja opisywać coś bardziej niż jest bo ostatnio w Polsce króluje marudzenie i degradowanie zasług wszelakich przedmiotów. Tarnów znowu pokazuje, że można żyć optymistycznie.
Drugim skarbem tarnowskich obwarowań jest półokrągła baszta. Jej nietypowy kształt przypomina słupską Basztę Czarownic. Jest ścięta, wydrążona wewnątrz jak dynia z dziurami na oczy i nakryta drewnianym dachową miską. Znalezienie jej również jest nie lada wyczynem. Przycupnięta jest w niszy wewnętrznego przejścia podwórek, w miąższu między kamienicami dwóch ulic.
W Tarnowie mało jest bloków w centrum miasta. Miasto poprzesuwało sobie je na zewnętrzną część mapowego obwarzanka, ale są dwa wyjątki. Pierwszym jest bloczysko z lat 50-tych położone prostopadle do ulicy Lwowskiej przy placu Ofiar Stalinizmu. Nie wiem czemu ale przypomina mi domy z komiksowej serii Tytus Romek i A`Tomek. To co go wyróżnia to nałożona w latach 50-tych betonowa korona w postaci attyki. Wyglądem przypomina warszawski Mariensztat. Swobodnie mógłby stanąć między tamtymi domami i nikt nie zauważyłby różnicy.
Drugi sławny tarnowski blok to konstrukcja na ulicy Kościuszki, przy wspomnianym już kościele św. Rodziny. Jest doskonale znany mieszkańcom pod hasłem pierwszy wybudowany w mieście wieżowiec. Wzniesiono go w 1972 roku i ma pięknie pomalowane na niebiesko balkony. Trzeci blok jest 6-kondygnacyjną plombą na ulicy Krakowskiej. Wepchnąwszy się pomiędzy dwie stare kamienice z biegiem lat zadawania się z nimi przejął parę ich cech, a wiadomo kto z kim przystaje ten takim się staje. Zwieńczenie nakrył spadzistym daszkiem, a fasadę przepruł szeregiem balkonowych oczodołów. Przed remontem wyglądał jak blok z Bułgarii gdzie wielkie masy betonu ukazują samowolkę mieszkańców z zabudowywaniem i przerabianiem powierzchni balkonowych.
Tym czym Tarnów słynie na Polskę to dworzec. I wiedzą o tym nawet ci którzy nigdy w Tarnowie nie bywali. Stanowi go potężny przypominający głowę ośmiornicy z wodogłowiem ryzalit z wysokim, półkolistym okiennym oczodołem, kolumnowymi pilastrami i attyką z zegarem. Zwieńczony jest ściętą na czubku kopułą. Dworzec może być numerem jeden na wystawie polskiej infrastruktury kolejowej. Można go postawić na półeczce „najpiękniejsze budowle kolejowe w Polsce”. Zdaniem wieku (i ja się do nich zaliczam) jest on spośród nich najładniejszy. Wewnątrz wszystko odrestaurowane tak jakby było się nie na dworcu ale w eleganckiej galerii handlowej. Mogą przy nim nabawić się kompleksów sławne dworce zachodniej Europy.
Lubię futurystyczne akcenty i Tarnów takie ma. Chodzi o „banię” - położoną na osiedlu Jasna wielką wieżę wodną. Jest to jedna z dwóch takich budowli w Polsce (druga znajduje się w Ciechanowie). Tarnowska toroidalna bania jest postawiona na ażurowej, rozszerzającej się ku górze nóżce unoszącej jakby cylindryczny dysk. Wyrasta na środku pastwiska bloków mieszkalnych i jak to w Tarnowie bywa eksponowana jest i wychwalana nawet na widokówkach. Ale to już nie dziwi, bo Tarnów wie jak wycisnąć ze swoich nietypowych budowli wszystkie soki i jak przygotować z tego zjadliwy koktajl.
Ma też nowy acz przepiękny kościół Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. W Mościcach, dzielnicy która zaprojektowana jest jako ogród i w której znajdują się zakłady azotowe. Świątynia jest wysoka, ceglana i przypomina gigantyczny blok czekoladowy. Ma wychudzone, wąskie okna, kasetonowe ażurowe nisze, kwadratową, betonową koronę ze sterczynami i kopułę która przypomina trybiki maszynki. Nawa główna jest wysoka i monumentalna, a całość przypomina warszawski kościół świętego Michała Archanioła lub katedrę Metropolitana w stolicy środkowoamerykańskiego Salwadoru.
Ostatnim przykładem wykorzystywania przez Tarnowian wszystkiego co się da by jeszcze bardziej wzbogacić ofertę miejską jest pomnik tarnowskiego malarza Wilhelma Sasnala przy przystanku kolejowym Tarnów-Mościce. Stanowi go nałożonych na siebie 14 okrągłych betonowych elementów budowlanych. Każdy z nich obryzgany jest smołą, a na jednym widnieje data 28.III.1983. Nie jest to jednak data wykonania rzeźby, lecz symbol atmosfery stanu wojennego. Rzecz w tym, że elementy te tak wtopiły się w otoczenie, że z daleka wyglądają jak zapomniane przez budowniczych obramowania do włazów studzienek kanalizacyjnych. Tym bardziej pomysł przedni, bo nieoczywisty i odszukanie tego w trawie jest satysfakcją. Bardzo doceniam to, że Tarnów nie nudzi się swoją historią ani rzeczami które niegdyś były modne czy sławne. Promuje wszystko do końca bo wie, że w różnorodności siła.
A i zapomniałem o tarnowskim zamku. Nie, nie tym prawdziwym którego zwłoki zalegają na tzw. Górze św. Marcina, ale o „kocim zamku” – niezwykłym budowlanym indywidualiście, który w 1893 roku zmontowany został z cegieł na podstawie projektu ówczesnego miejskiego architekta Szczęsnego Zaremby. Znajduje się przy ulicy Batorego. Jego korpus stanowią ceglane przekładańce. Jest jak pizza cztery sery, gdzie ser goni ser. W kocim zamku główną potrawą są cegły. W różnej postaci, kolorach, wielkościach i obtoczeniach. Cały budynek to koktajl stylów i emocji. Czasami wygląda jak domek z bajki. Brakuje tylko liska który otworzy drzwi i pójdzie z torbą na zakupy zarzucając fantazyjnie puszystym ogonem. Może być też z powodzeniem przeniesiony do Malborka, gdzie wtopiłby się w otoczenie jako podzamkowy dodatek. Przez kolejne lata ciągle jest dobudowywany i udoskonalany. Przypomina trochę sławny warszawski Hotel Czarny Kot, który jak lawa z islandzkiej Hekli z miesiąca na miesiąc rozlewa swoją bryłę po sąsiednich parcelach
KONTAKT
Tarnów
Kostaryka
Rafał Cezary Piechociński
|