Dwaj misjonarze i ich prelekcja o pięknie
Narodziły się w latach 70-tych. Czarny w Starachowicach, a czerwony w Jelczu-Laskowicach. Stały razem ze swoim rodzeństwem na olbrzymich placach aż dostały przydziały, nowych właścicieli i puściły się w świat. Jelcz służył w Bydgoszczy gdzie woził ludzi do pracy, na randki i ku innym im tylko znanym celom. Z trzaskiem otwierał swoje dwupłatowe drzwi i podbijał kuperkiem na wybojach. Star wojażył po polskich szosach dźwigając na karku węgiel, meble czy beton. Bujał się na czarnym asfalcie nęcąc cysterny i betoniarki.
Oba samochody niczym młodzi Bogowie flirtowały z uderzającymi o maski podmuchami wiatru. Wiedziały, że są nowoczesne, o pięknym lakierze i że wyróżniają się na ulicach. Z przekąsem patrzyły na starsze pojazdy, które miały wgięcia i którym wybijały się wykwity rdzy. Pruły z mocą silnika zaznaczając swoją obecność na przeróżnych dzielnicach. Myślały, że podbiją świat i że to one są najlepszymi cudami techniki.
Latka leciały a na ulicach pojawiały się coraz to nowsze urządzenia na kołach. Wiele z nich plastikowych, poliuretanowych i o opływowych kształtach. Nasi bohaterowie trzymali się swojego pokolenia ale ono już stopniowo topniało. Coraz rzadziej na wyjazdach było im dane spotykać podobne do nich stwory. Czasami za płotami złomowisk widziały pocięte truchła ich braci. Nie mogły zrozumieć czemu nie jeżdżą już jak dawniej na najbardziej reprezentacyjne trasy czy załadunki. Czemu Man jedzie z częściami do wiatraka a on z ziemniakami? Czemu Solaris wozi pasażerów główną linią, a on stoi w rezerwie na zajezdni?
Przyzwyczajone do świecenia reflektorami na okładkach czasopism motoryzacyjnych, teraz obserwowały jak młodsi koledzy eksponują swoje kształty w internecie czy na kartach ściennych kalendarzy.
Gdy pod podwoziem pojawiła się plama oleju myślały, że to wypadek przy pracy. Kiedy w końcówkach okien majaczyła ruda pleśń nie dopuszczały do siebie, że to już tak będzie. Na ich poszyciach brązowawe krosty prowadziły swoistą insurekcję, gdzieś zniknęły ozdobne listwy, a złamany zatrzask klapy był już tylko zaślepką.
Powoli blaszaki same zaczęły unikać tłumu i zjeżdżać innym z drogi. Nie za bardzo chciały by się na nie patrzono. Odpryski farby chowały pod nowymi warstwami koloru przemalowań. Tylko gruba tapeta lakieru sprawiała, że jeszcze czuły się jako tako. Skrzętnie zamazywały sobie tabliczki znamionowe by nikt nie odczytał ich rocznika. Star pozbył się napisu z nazwą i dokleił sobie naklejkę IVECO.
Oba popadły w swoistą pułapkę częstych remontów i malowań. Przyszła jednak pora na rozwagę i na koniec życia wielkogabarytowce poszły po rozum do silnika. Chętnie cofnęłyby czas i zamiast kompleksów i wstydu zajęłyby się łypaniem reflektorami na świat, na ludzi, na przyrodę. Dzisiaj mogą tylko pouczać inne blaszane stwory by nie marnowały dni z życia tylko akceptowały siebie i to jak się zmieniają. I żeby pamiętały, że jeśli będą lubić siebie to inni będą je postrzegać w taki sam sposób.
Przed zmianami nikt się nie uchroni i każdy ma tylko jeden żywot w którym jest czas i na wiosnę i na lato i na jesień. A najważniejsza dla blaszaków jest ich historia i wartości z jakimi wypełniały zasady ruchu drogowego. Dwaj staruszkowie niczym misjonarze dzielą się swoim przesłaniem. Jeśli jeździ się zgodne z przepisami, jest się miłym dla innych użytkowników ruchu i nie rozpycha się zderzakami to na zawsze zostanie się w pamięci takim pięknym jakim do końca chciało się być.